Do tej pory Lublin żył sobie na obrzeżu wielkich wstrząsów finansowo - mieszkaniowych, jakie dotykały aglomeracje. Można było znaleźć pokój czy mieszkanie na każdą kieszeń, czy miał to być ascetycznie urządzony pokoik czy bardziej luksusowe studio dla wymagających.
Żaden raj nie może trwać wiecznie, więc i do Lublina zawitały absurdalne ceny za wynajem, typu 500 zł za 10m2 pokój czy 1800 za mieszkanie 3-pokojowe. Coraz częściej dzwoniąc w sprawie ogłoszenia to wynajmujący zada Ci więcej pytań dotyczących Ciebie, twoich upodobań, poziomu wykształcenia i preferencji seksualnych zanim zdążysz dowiedzieć się na temat samego mieszkania. Coraz częściej zanim zdążysz przestąpić próg mieszkania, którego adres udało Ci się zdobyć przezwyciężając niekończący się potok pytań wynajmującego, a co dopiero je obejrzeć, już musisz przystępować do absurdalnej licytacji w gronie podobnie zdeterminowanych oglądających. Ale i tu nie masz pewności, czy Twoja oferta będzie rozstrzygająca- w ogóle gratulacje, jeśli udało Ci się spełnić wymagania finansowe właściciela - bo ważne jest też, czy jesteś schludnie wyglądającą studentką 1 roku czy zarośniętym chłopaczydłem z tendencjami do imprez.
Bo jak wszędzie, tak i w Lublinie coraz większe kręgi wynajmujących przejmuje się stereotypami bądź generalizuje niemiłe przejścia z ex-lokatorem na całą grupę społeczną. Towarem najchętniej przyjmowanym jest więc urocza para studentek 1 roku, najlepiej medycyny bądź innych przyszłościowych kierunków, czyli w domyśle grzeczna, miła, spokojna, przez 24h/dobę ucząca się. Ewentualnie jeszcze para, najlepiej narzeczeńska, żeby nie promować związków na kocią łapę. Ale i wtedy trzeba zakazać wszelakiego parzenia się, bo sąsiadom to nie w smak.
Ale nie czuj się pewnie, nawet jeśli należysz do którejś z tych grup - właściciel na dzień przed 1 października może stwierdzić, że się rozmyśla, bo okazało się, że znajomi szukają mieszkania, więc przykro mi, już tu nie mieszkasz. A nasza umowa zostaje rozwiązana już dziś, proszę nie mydlić mi oczu jakimś miesięcznym okresem wymówienia.
Jeśli szczęśliwie dla Ciebie właściciel nie ma żadnych bezdomnych znajomych, może Cię też szybo wyeksmitować za rzekome zakłócanie ciszy nocnej, na które skarżyli się sąsiedzi. To co, że Ty wcale nie robiłeś imprez a jedynie puszczałeś cicho muzykę wieczorem albo ta podłoga tak skrzypi - nie ma przeproś, z sąsiadami trzeba żyć w zgodzie.
Na rynku mieszkaniowym student ma coraz mniej praw, a cena rośnie, rośnie radośnie. Szczęśliwi są Ci, którym rodzice wysupłują te 200tys na własne mieszkanie, przez co sami mogą zmienić się w krwiopijców - wynajmujących.
Przecież jak kogoś nie stać, to nie musi studiować albo może przejść na zaoczne i pracować. I tak wszyscy studiują dla papierka - takie myślenie u nas pokutuje.
Straszne są te frazesy, że wiedza to potęga, że trzeba się dokształcać, bo wykształcenie to podstawa, a jednocześnie rzucając kłody pod nogami jak się tylko da, uprzykrzając życie studentom i nazywając ich niemal pasożytami.
Żaden raj nie może trwać wiecznie, więc i do Lublina zawitały absurdalne ceny za wynajem, typu 500 zł za 10m2 pokój czy 1800 za mieszkanie 3-pokojowe. Coraz częściej dzwoniąc w sprawie ogłoszenia to wynajmujący zada Ci więcej pytań dotyczących Ciebie, twoich upodobań, poziomu wykształcenia i preferencji seksualnych zanim zdążysz dowiedzieć się na temat samego mieszkania. Coraz częściej zanim zdążysz przestąpić próg mieszkania, którego adres udało Ci się zdobyć przezwyciężając niekończący się potok pytań wynajmującego, a co dopiero je obejrzeć, już musisz przystępować do absurdalnej licytacji w gronie podobnie zdeterminowanych oglądających. Ale i tu nie masz pewności, czy Twoja oferta będzie rozstrzygająca- w ogóle gratulacje, jeśli udało Ci się spełnić wymagania finansowe właściciela - bo ważne jest też, czy jesteś schludnie wyglądającą studentką 1 roku czy zarośniętym chłopaczydłem z tendencjami do imprez.
Bo jak wszędzie, tak i w Lublinie coraz większe kręgi wynajmujących przejmuje się stereotypami bądź generalizuje niemiłe przejścia z ex-lokatorem na całą grupę społeczną. Towarem najchętniej przyjmowanym jest więc urocza para studentek 1 roku, najlepiej medycyny bądź innych przyszłościowych kierunków, czyli w domyśle grzeczna, miła, spokojna, przez 24h/dobę ucząca się. Ewentualnie jeszcze para, najlepiej narzeczeńska, żeby nie promować związków na kocią łapę. Ale i wtedy trzeba zakazać wszelakiego parzenia się, bo sąsiadom to nie w smak.
Ale nie czuj się pewnie, nawet jeśli należysz do którejś z tych grup - właściciel na dzień przed 1 października może stwierdzić, że się rozmyśla, bo okazało się, że znajomi szukają mieszkania, więc przykro mi, już tu nie mieszkasz. A nasza umowa zostaje rozwiązana już dziś, proszę nie mydlić mi oczu jakimś miesięcznym okresem wymówienia.
Jeśli szczęśliwie dla Ciebie właściciel nie ma żadnych bezdomnych znajomych, może Cię też szybo wyeksmitować za rzekome zakłócanie ciszy nocnej, na które skarżyli się sąsiedzi. To co, że Ty wcale nie robiłeś imprez a jedynie puszczałeś cicho muzykę wieczorem albo ta podłoga tak skrzypi - nie ma przeproś, z sąsiadami trzeba żyć w zgodzie.
Na rynku mieszkaniowym student ma coraz mniej praw, a cena rośnie, rośnie radośnie. Szczęśliwi są Ci, którym rodzice wysupłują te 200tys na własne mieszkanie, przez co sami mogą zmienić się w krwiopijców - wynajmujących.
Przecież jak kogoś nie stać, to nie musi studiować albo może przejść na zaoczne i pracować. I tak wszyscy studiują dla papierka - takie myślenie u nas pokutuje.
Straszne są te frazesy, że wiedza to potęga, że trzeba się dokształcać, bo wykształcenie to podstawa, a jednocześnie rzucając kłody pod nogami jak się tylko da, uprzykrzając życie studentom i nazywając ich niemal pasożytami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz